2000-09-09 Kudłoń Trasa Dystans 80km (30km asfalt) Uczestnicy |
Technika ![]() Widoki ![]() |
"A TRIBUTE TO DAN OSMAN" Coś o "wycieczce", która przerodziła się w maraton... Dzień zacząłem od przejazdu na gapę z Rabki do N. Targu, ale dlaczego to zrobiłem to już się chwalił nie będę. Wszystko było pięknie, dojechałem w słoneczku i przy niemiłosiernie błękitnym niebie na Turbacz, gdzie chwilkę się poopalałem (słonce prażyło jak w czerwcu), widoczki na Tatry -klasa! Podjazd był moim popisem bowiem praktycznie nie schodziłem z bike'a. Wszystko ok, postanowiłem pojechać z Turbacza żółtym na Kudlon. Jazda fajowa, szczególnie w dół, gorzej ze podjazdy w tym upale były coraz bardziej upierdliwe a mi dosyć szybko skończyła się woda (1.5l). Kontynuowałem jazdę czując formę. Wspiąłem się na Jaworzynke a następnie zjechałem kapitalnym zjazdem (*REPEAT NEXT YEAR) DYGRESJA: ten żółty szlak z Kudlonia, a potem z Jaworzynki to jakiś kosmos. takiego czegoś jeszcze nie jechałem, the best IMO. raz tylko musiałem uznać wyższość natury w ciekawym miejscu, gdzie porośnięty mchem kamienny próg, kieruje nas prosto na skarpę - cholernie ciężko tam się zmieścić i ja będąc w transie nie mogłem zsiąść z roweru, a tu...przepaść. wiedziałem ze nie wykręcę, wiec wpieprzyłem się celowo w drzewo, które obroniło mnie przed runięciem w dół! opieranki o drzewa to fajna zabawa. c.d. na dole postanowiłem ze zaliczę jeszcze jedna gore. przeliczyłem się ze wszystkim. góra była za duża, ciągle zjazd-podjazd-zjazd podjazd -wykańczające! szlak zmieniono! wiec jego przebieg okazał się zupełnie inny, kilka razy gubiłem go wiec improwizowałem na nosa, aż w końcu zaczęło się robić późno, a ja byłem w najbardziej opustoszałej części Wyspowego. w końcu doszedłem do wniosku, ze musze podkręcić tempo inaczej złapie mnie noc w górach, a to jest najgorsza sprawa. dawno nie mając wody, połknąłem cala czekoladę, pocisk Red Bulla i pociągnąłem na maxa. Spieszyłem się jak tylko się dało, mięśnie mnie już paliły itd. w końcu dotarłem na szczyt, ufff. byłem wyje.... totalnie :) szybkie przebieranko w ochraniacze i lufa w dół. zjazd tez extra, urozmaicony, dwa niekontrolowane loty, wyrwana szprycha. Myślałem ze ten zjazd nigdy się nie skończy (z 1067m na 550m), był długi i wymagał koncentracji, a mi już ręce odpadały. w końcu zjechałem. czułem się w sumie ok. pociągnąłem do Mszany i przed nią chcąc wskoczyć na chodnik ...złapał mnie skurcz w prawej łydce. poradziłem sobie z tym, ale za chwile złapał mnie w lewej!! sodoma i gomora. do Rabki 17km... (na bilet z Mszany nie miałem kasy!!!) zaczęło mnie tez chwytać w prawym podudziu!!!!! no szok. nie wiedziałem co jest grane (ale był to efekt odwodnienia + to ze podjeżdżałem ambitnie każdą gore!!!!) wsiadłem na rower i zacząłem jechać do Rabki, kilometry stały w miejscu. dramat. musiałem jechać delikatnie, ale hopki na szosie robiły swoje. walkman na uszy, miuzik itd. myślałem wtedy o Iron Man i co czują ci goście!!! słonce kładło się na asfalcie, a ja myślałem ze to mój pogrzeb. dojechałem siłą woli a gdy dostałem bilet do Krakowa w łapy byłem cały szczęśliwy. musiałem jeszcze tylko postać 2.5 w korytarzu z rowerem, bo to był pociąg relacji Kra-Poznań i nie było spec-przedzialow. w sumie pierwszy raz złapał mnie taki dziwny kryzys, bo ogólnie moja witalność była wysoka, energia ok, ale przegiąłem z podjazdami. 50km w terenie(!), 80km ogólnie, i przewyższenie ...2100m!!! - czyli poza Maratonem Caplone, drugi wynik. (szacunkowo, bo nie mam dokładnej mapki, wiedziałem, ze cos jest nie tak, ze za dużo było pod gore) dedykuje ta głupotę DANOWI OSMANOWI (extremalista wspinaczkowo, mtb, jumpingowy), który nas opuścił... co rok będę czcił jego pamięć w jakiś szczególny sposób. :))) |