2005-04-17 Kalwaria Zebrzydowska: Monk Shore
Uczestnicy
|
|
Monk Shore Revisited W ten weekend byłem naprawdę zdeterminowany żeby jeździć! Do tego stopnia ze ulewny deszcz nie wygoniłby ze mnie żądzy jazdy! Udało mi się w końcu dotrzeć do Kalwarii na dawno wyczekiwany pierwszy wyjazd poza TLasek w tym sezonie. Wojtek dostał zapalenia zatok - czy cos w tym stylu, nie udało mi się go namówić na większa kolektywna jazdę, ale za to jednak wziął rower i aparat żeby porobić fotki. Po przyjeździe do Kalwarii okazało się ze Wojtek mój przyjazd na Monk chciał potraktować jako testowanie swojego Inferno (przeze mnie), jednak nieudana próba przekręcenia pedałów (zamiast spd moje platformy) trochę zmniejszyła moje szanse jako testera nowego sprzętu :) Po dłuższej zabawie z pompkami i pompowaniem Curnutt'a na podwórku u Wojtka, bardzo powolnym tempem ruszyliśmy na Monk Shore gawędząc o tym w jak beznadziejnym kierunku zmierza MTB od strony coraz gorszych i mniej dopracowanych produktów (czytaj bardziewne ramy i nowe widelce :) Musiałem tez potestowac jego Inferno (pomimo moich butów nie trzxymajacych się na jego pedałach spd). W dobrym nastroju, robiąc filmiki dojechaliśmy na dół trasy. A tu niespodzianki! Ziemny drop został poprawiony i dosypano wybicie - to chyba najbezpieczniejsza hopka na całej trasie! Udało mi się wcisnąć mój garnek na głowę Wojtka i skręciłem filmik z przejazdem Wojtka. Unikat :) Szokiem była nowa, poprawiona wersja drewnianej rampy na końcu! Zamiast starej chybotliwej konstrukcji, teraz nowa lśniąca konstrukcja, pieczołowicie wykonana i bezpieczna. Lądowanie pod dobrym kontem, najazd w miarę bezpieczny. Przy drugiej próbie zdecydowałem się na lot, podciągając za bardzo przód wylądowałem bardzo na tył. Niepotrzebnie. Lądowanie jest baardzo dobre. Kolejne skoki były już lepsze. Stojąc na końcu trasy zauważyliśmy jakąś postać jadąca po trasie niewiarygodnie szybko i skacząc wszystko po kolei, łącznie z dużą rampa. Oto Bernas we własnej osobie :) Widząc jego zespolenie z trasa i technikę - prędkość z jaka napadł na śliska bandę która wystrzeliła go potem we właściwym kierunku była imponująca - jak w pięknym stylu pokonuje trasę, pomyślałem będąc pod wrażeniem, ze jednak nie umiem jeździć :) Następne pól godziny spędziliśmy na samym dole, testując Inferno i "plotkując" :) Wojtek zjechał do domu a ja z Maćkiem wspięliśmy się do góry żeby zjechać trasę Monka w całości. Pozostawiony samemu sobie, zebrałem siły duchowe/fizyczne i dojechałem do końca trasy bezpiecznie, skacząc wszystko choć bardzo asekurancko. Podsumowanie - mój rower jeździ dobrze, ale ja źle. Kondycja chyba najgorsza od lat, w sumie niecałe 3 przejazdy po Monk a ja ledwie trzymałem kierownice w rękach... Bardzo się cieszę, ze udało mi się pojeździć na Monk Shore, choć niedzielny wypad odsłonił nie tylko moje braki techniczne, ale tez dramatyczny stan mego fizis :) NA MARGINESIE |
