2005-09-26 Kriżna (Słowacja/Wielka Fatra) Trasa Dystans 21km Uczestnicy |
Technika ![]() Widoki ![]() |
Słowacja Dzień II - Kriżna: Skrzyzowanie Żywotów Drugiego dnia wszystkie anonsowane wcześniej prognozy pogody biorą od rana w łeb. Zamiast błękitu nieba nad głowami kłębią się chmurzyska, jest mglisto, ale niewyraźna pogoda nie wpływa na nasze morale (albo obaj skutecznie to ukrywamy przed sobą). O skołataną dzień wcześniej uphillami psychikę staramy się zadbać dobierając podjazdy tak, żeby jak najwiekszy ich procent prowadził odkrytymi widokowymi polanami i halami. Pociągnięcie taktyczne udaje się, czas mija zaskakująco szybko, 6km podjazdu na pierwszy szczyt (hm, nazwa szczyt to lekkie nadużycie w odnieseniu do Uplazu, trafniej byłoby go nazwać kopą) w porównaniu do 13km dnia poprzedniego nie robi żadnego wrażenia. Uplaz, 1208m npm... Zjazd zaczyna się kosmicznym przyspieszeniem i ścieżką, na której fruniemy po 55-60km/h. Wypadamy na przedwierzchołek poniżej Kriżnej i na własne oczy nie wierzymy. Słońce tworzy wraz z chmurami niesamowite pejzaże. Widoki na rozkapryszoną dzisiaj Velkou Fatrę robią się niesamowite! Oświetlenie bajeczne, lekkie przedwieczorne mgiełki spowijające hale, gdzieś w oddali przebicia błekitu nieba.. Uwertura zjazdu porażająca. Gdyby któryś z nas był Sterlingiem Lorencem fotki z tego miejsca byłby demolujące. Ale ani ja, ani Junior Sterlingiem nie jesteśmy, sprzęcik też nie ten. Pozostaje zachwyt. Tam dociera do mnie, że może nie sa to Himalaje, Dolomity, ale to miejsce w tej krótkiej chwili ma swój nieporównywalny urok. Przed nami kilka kilometrów zjazdów. "Błękitny downhill" to jeden wielki singletrack, mniej lub bardziej stromy, z kilkoma technicznymi fragmentami schodzącymi przez skałki. W dwóch miejscach "zapychamy się" i musimy uznać wyższość kreacji Matki Natury, poza tym dominuje "flow". Dla maniaków górskich zjazdów, spełnienie sennych wizji. Zmęczenie na tym zjeździe zanika, przepływamy przez strome odcinki, Loco uskutecznia kilka pivotów na przednim kole w najciaśniejszych momentach. Kilka kilometrów magii. Osłupienia. Dla nas, przywyczajonych do beskidzkiej rąbanki to jest poprostu zjazdowa poezja. Chwilo trwaj. Ta chwila naprawdę trwa długo. W dolnym odcinku odbijamy w ciekawie zapowiadającą się ścieżkę. Sam zapodaje ten pomysł, który za kilka momentów pośle mnie na ziemię. Kiedy będę zbierał się z ziemi i wypluwał trociny po frajerskim dzwonie, sylwetka Juniora wychylonego maksymalnie za siedzenie zniknie w dole (nachylenie 35%?), w skrajnej stromiźnie i ciemnościach lasu. Mój hebel skończył żywot. Dzisiaj Seniora Grawitacja wygrywa 2:0.
|