2007-10-07 Kudłoń Trasa Dystans 17km Uczestnicy |
Technika ![]() Widoki ![]() |
Mglisty Kudłoń Extreme Taaaaaaa, tym razem było zdecydowanie po mojemu ....żadnych epickich bzdur, tylko czysta adrenalina, nerwy napięte do granic mozliwości, maksymalne skupienie na walce z własnymi słabościami i parszywmi warunkami pogodowymi ......... no, a przynajmniej coś w ten deseń ;) Ale, po kolei: Samochód zostawiony na parkingu, przy stacji benzynowej w Lubomierzu, następnie kilka rozkosznych kilometrów dojazdóweczki, jak się pewnie wszyscy domyślają w kierunku odwrotnym niż w dół. Wreszcie wbicie się na żółty szlak, któremu towarzyszy kawałek czystego nieba, dający zupełnie złudną (jak się niebawem okazuje) nadzieję na Podpychanie(nie mylić z podjeżdżaniem), mija w miłej atmosferze i stuprocentowej wilgotności powietrza zatem całkowite "gie" z widoków, z których słynie "żółty" na Kudłoń. Po dwóch godzinach stajemy, na "czarnym" i odrazu serduszko podchodzi do gardła. Ścianka, która w suchych warunkach nie sprawia trudności Stalowej Chabecie Juniora ani mojej Nornicowatej, tym razem czyni nam niejakie zakłopotanie. Śliskie błoto, śliskie kamienie i korzenie - śliskie też a wszystko razem strome. Kudłoń, ścianka na czarnym [4.6MB] Po kilku kurtuazyjnych i zupełnie zamierzonych wyjebkach, podparciach i tym podobnej nędzy udaje się nam zjechać ten kawałek płynnie w całosci. Oczywiscie każda próba to dodatkowe tachanie sprzętu pod górę (Jezu, jaki ja mam ciężki rower!). Rozbestwieni niełatwym zwycięstwem postanawiamy dokopać ściance raz jeszcze, tym razem wybierając dłuższe ale łagodne i malownicze podejście - dziką scieżką i częścią "żółtego".Po chwili... Zabawa zaczyna się od nowa, góra idzie gładziudko. W dolnej części nie daje mi spokoju ostry, wąski zakręt ukształtowany w rynnę, ograniczony od strony wewnętrznej wielką kupą mchu. Walka niestety jest nierówna , wynik 5:0. Dwie półki, duża baza kół i skromne umiejętnosći pieczętują moja porażkę. Junior pokazuje klasę - dokonując cudów i wyrywając garsć mchu (Straż Leśna byłaby zachwycona) tylnią przerzutką, pokonuje przyrodę i niżej podpisanego. Dalsza część szlaku to dla mnie terra incognita , więc bez szaleństw. Są zatem singielki, troszkę kamyczków - ogólnie sielanka nie licząc kropiącego coraz bezczelniej deszczu. Cały czas jednak mam w głowie ostrzeżenie Juniora o "czymś zupełnie innym niż pierwsza ścianka ale śliskim i stromym", hmmmmm , Pytia z delfickiej wyroczni miewała mniej zagadkowe proroctwa. Zagadkowe "coś" okazało się rynną z kamieniami(ktoś zgadnie z jakimi? tak, z dużymi i śliskimi) dla odmiany stromą. Wjazd - po błotku i wielgaśnych korzeniach - chwała Stwórcy, dość chropowatych(błogosławiony kto wymyślił miękką mieszankę w oponach). Następnie w\w wymienione kamienie a wszystko to zwieńczone płaską skałą, która zaprzyjaźniła się z moim SuperT i w dowód sympatii wygrawerowała na górnej goleni swoje inicjały (na moje oko po chińsku). Nie chcąc być dłużnym pozwoliłem sobie na zaliczenie "przyjaciółki" w wariancie uważanym(nie wiedzieć czemu) za najtrudniejszy. Dalsza część "czarnego" to kilka (nieulubionych) singielków plus kilka odcinków z ogromną iloscią różnego rodzaju form geologicznych . Od kamiennych płyt przez głazy po rzeki kamienii - normalnie moja własna Valhalla!!!!!!!!! Wiadomo, wszystko co dobre, szybko się kończy(bo się to szybko zjeżdża?). Jeszcze po drodze mały psikus sprawiony Juniorowi. Dość oględnie opisany dziuro-zeskok, który wyczaiłem na postoju i,od którego zaczął się nasz ostatni etap wycieczki. Junior ignorując moje ostrzeżenie (fakt, dośc nieprecyzyjne - w myśl zasady czego oczy nie widzą tego sercu nie żal), beztrosko wjechał do kamiennego wąwozu w skutek czego dotarły do mnie słowa , których tutaj nie przytoczę , hihihihihihihi, potraktujmy je jako dowód wdzięczności za dostarczone emocje. Potem juz tylko krowiska-pastwiska , z atrakcjami w postaci zielonkawych placków. Przejazd przez rzekę, opłukanie w niej rowerów i zjazd pod samiuskie auto. Kierunek Kraków... RaV |