Parszywa dziesiątka krzyżowców
Takiej bandy świat nie widział od czasów parszywej dwunastki, chociaż zabrakło ducha, by po raz kolejny w historii ludzkiego pomiotu osiągnąć eschatologiczną frekwencję. Jednakowoż klekot podskakującego na nierównościach żelastwa był tak wielki, jakoby cały legion przetaczał się przez górę, przez miejscową ludność Pilskiem zwaną na cześć pewnego trunku chmielowego, w którym upodobanie nazbyt często tu znajdowano. Dzieła dopełniały złowróżbne fullface'y i ochraniacze jeźdźcom postać pokracznych gnomów nadające.

Armagedon, powiadam, zagłada narodów, czarna sotnia niczym szarańcza runęła z wysoka, a przewodził jej, ujadając na okoliczną gawiedź, której umyśliło się, o Madonno, protestować w imię świętego spokoju, rycerz z końskim ogonem i w strudzonych ciągłą walką nakolannikach, którego klacz zowią Atomikiem alias Norco, co wspak czytane magicznym zaklęciem się jawi, za sprawą onego ów jeździec pewnie w siodle siedzi i okaleczyć się nie pozwala, odkąd znachor - jełop tutejszy ramię mu na krzyżu naprostował i krzyżmem namaścił. Ale stój szalony, powściągnij zapędy, a koniowi harcować zanadto nie pozwól, bo urwisko pod tobą się otwiera i czarną czeluścią kusi ku zatraceniu. Zatrzymać się jednak nie sposób, bo od tyłu napierają inni mężni woje, czem prędzej pragnący znaleźć się na dole, jakoby ich tam nagroda jaka czekała, a przynajmniej śmierć na polu chwały. Więc dolną część pleców za siodłem na ekspozycję wystawiwszy, coby zadem klacz zanadto nie wierzgała, osunęli się wszyscy w tempie rozmaitym, różne sztuczki przy tem demostrując, a w tej liczbie fikołki i chołubce (w czym niniejszy kronikarz prym niezmiennie wodził), w dolinę, gdzie malarz pejzaży na nich niestrudzenie czekał, czyniąc swoją powinność i co rusz okrzyki na cześć śmiałków wznosząc, do dalszej walki zagrzewając. Po krótkim spoczynku zatem dalej rumaki swe pognali, ku twierdzy, którą zwą schroniskiem, bo schronienia w niej szukają śmiertelnicy, co za grzechy jakieś ciężkie na plecach wielkie wory noszą w górę i w dół, w górę i w dół, w górę i w dół, niczym mityczny dziwoląg - patron bezsensownego znoju oraz serwisantów na kołach toczącego się żelastwa, które o dziwo wciąż jeszcze sprawne, pomimo malkontenckich utyskiwań Wojciecha Perfekcjonisty, po mrożącej krew w żyłach, azaliż jeno wyobrażanej scenie gwałtu na krowiarkach i grabieży na krowich wymionach, unosi bezlitosnych jeźdźców do leśnej gęstwiny i rzuca na korzenie oraz skały z impetem dzikiego zwierza, a oni dalej go ujeżdżać umyślili i ku większemu jeszcze pędowi sposobić, aże drzewa migają, a co bardziej zapiekli wzajem się objeżdżają, chociaż ścieżyna wąska, że jeno śmierć się przeciśnie. Licho wie, do czego to prowadzi. Już nawet pejzażysta sztalugę i pędzel głęboko za pazuchę chowa, chociaż dzielnie z otwartą przyłbicą na wroga naciera. Nagle od jednego razu powietrze całe z kół dwóch mężów na przedniej flance drogę torujących uszło. Musi być potwór legendarny, smok czy wąż wielogłowy gumy się ucapił i szponów nie zluzował, póki kręcić się nie przestała, sycząc przy tym złowieszczo. Cóż było robić, całe stadko siadło i duch walki ustąpił. Wnet też śmichy chichy rozległy się wokoło, że niby ten i ów dętki kleić nie umie, a inny pompkę zrobił z kaloryfera. Tylko patrzeć jak zmierzchać zacznie i po ciemku trzeba będzie traktu królewskiego szukać. Bogu więc dziękować, że w zdechłe koła znowu tchnął życie i można było pognać jednośladem przez knieje, przez łąki, po schodach i brodem, albo nawet wpław. Dobra, tu już przesadziłem. Nikt się nie kąpał, ale mimo to było zajebiście.
Mecenas Rzeźnik
|