2009-04-19 Magurka Wilkowicka/Gaiki Trasa Dystans 22km Uczestnicy |
Technika ![]() Widoki ![]() |
Mroczna Strona Maryjnego Źródła Ciekawy ale ponury - tak Junior zareklamował napotkanej parce turystów niebieski szlak schodzący z Gaików w stronę Lipnika. Ta rekomendacja skutecznie zniechęciła ich do plątania się pod naszymi kołami. Gęsto zalesiony, z rzadka odwiedzany przez słońce, wiecznie zasypany rudymi liśćmi północny stok Gaików może faktycznie budzić ponure skojarzenia rodem z "Blair Witch Project". Skrywa on jednak bardzo ciekawy singieltrack, wijący się niczym wąż porażony prądem. To taki deserek wśród beskidzkich szlaków, po którym przepysznie się jeździ. Dla niewtajemniczonych dodam, że ten deserek naszpikowany jest agrafkami, więc konsumpcja wymaga odpowiedniej techniki. Wcześniejszy zjazd z Magurki Wilkowickiej jedynie pobudził nasze apetyty, więc z cieknącą z ciekawości ślinką zanurzyliśmy się w ponurą bukową knieję. Tym razem udało nam się sprawnie przekuć teorię łykania agrafek w praktykę. Fakt, że łyknęliśmy je na sucho, unikając tradycyjnego w tym miejscu pływania na liściach. Grześkowi w agrafkowym debiucie nie przeszkodziła nawet niestrawność, jakiej nabawił się na podjeździe na Magurkę. Chłopaki w afekcie przystali nawet na moją propozycję, żeby spałaszować cały zjazd i zrobić "małą" pętelkę z powrotem. Słusznie przeczuwałem, że mi się później oberwie za ten pomysł. Pętelka miała liczne ponure strony: wynudziliśmy się na stokówce, zostaliśmy "ukamienowani" na czarnym szlaku, zdegustowani śmietnikowym wystrojem "Maryjnego Źródła" i prześladowani niekończącymi się podjazdami/podejściami na grzbiecie między Groniczkami a Gaikami. Żeby odreagować te negatywne wrażenia, na koniec pętelki zaimprowizowaliśmy panel dyskusyjny o tematyce muzyczno-filmowo-narkotycznej. Tak ukulturalnieni przystąpiliśmy do degustacji ostatniego tego dnia zjazdu czerwonym szlakiem do Straconki. Niestety gałęzie i koleiny pozostałe po barbarzyńskiej wycince utkwiły nam w gardle. Kulturalny nastrój prysł pod naporem bluzgów adresowanych do drwali, leśników, rządu itp. Chociaż dla mnie przedzieranie się przez tą ponurą scenerię było i tak ciekawym doświadczeniem: trzask łamanych gałęzi, łomot kamieni odbijających się od ramy i obręczy, obłoki pyłu spod opon, zaskakujące przeszkody wybijające z trajektorii - mniam! Trochę denerwujące było, że prawe ucho cały czas nasłuchiwało trzasku urywanej przerzutki. Na szczęście bezskutecznie, jeszcze tylko skrót na przełaj i kończymy zjazd między płotami. Powoli zaczynamy odczuwać, że chyba się trochę przejedliśmy. Wygłodniałe po zimie FR-łakomczuchy nie znają umiaru. Klaudek |